Grzegorz Baltazar Kajdrowicz

Rowerzysta - Sakwiarz, fotograf pożal sie Boże, podróżnik od wielkiego dzwonu, Gospodarz Chaty Socjologa, pomysłodawca i twórca Festiwalu Slajdów Podróżniczych na Ekranie Kinowym w Przemyślu - PRZEMYŚLne PODRÓŻE. Jego podróże można śledzić na stronie www.turystykarowerowa.eu 

Wiedeń - Chamonix przez 20 wysokogórskich przełęczy alpejskich w tym 13 powyżej 2 tys. m n.p.m. z Passo dello Stelvio (2758), a także Wenecja - Budapeszt wraz z Alpami Julijskimi w Słowenii i Dolomitami we Włoszech. W 1999 r. przejechał przez wysokogórskie obszary wulkanicznego archipelagu Wysp Kanaryjskich oraz przełęcze szwajcarskich Alp. W roku 2000 celem rowerowych wojaży była Turcja. W 2001 roku odwiedził Norwegię. W 2002 przejechał przez Góry Skaliste Kanady.

Na przelomie roku 2004 i 2005 przejechał Nową Zelandię, która była jego wielkim marzeniem i wyzwaniem. W 2006 odwiedził Kirgizję a rok później ponownie Norwegię. Wyprawa w 2008 roku odbyła się w do Maroka. W 2009 roku ruszył śladami wypraw krzyżowych do Syrii i Jordanii, rok później w maju odwiedził jedną z przepięknych Wysp Kanaryjskich - Fuertaventure, a we wrześniu 2010 roku przejechał w szerz Madagaskar. W 2012 ponownie wrócił do Maroka, a we wrześniu przejechał przez Albanię. W 2013 roku objechał jezioro Bajkał. W roku 2015 po raz trzecie odwiedził Maroko i wrócił tam w 2016, 2017 i 2018. Zakochany po uszy w tym pięknym kraju.

Uwielbia Łemkowszczyznę i Huculszczyznę na Ukrainie. Świetnie czuje się w klimatach krajów postsowieckich.

Urodził się w 1970 roku w Przemyślu, jest absolwentem krakowskiego AGH Wydziału WNiG, obecnie mieszka w ... Chacie Socjologa.

Jego dewizą są słowa: "bo liczą się ludzie w drodze i droga w ludziach" oraz "nie czyń priorytetu z kogoś, kto ma Cię tylko za opcję"

Madagaskar - „…Po wyjeździe z Ampefi kolor ziemi zmieniał się kilka razy. Zapewne zależało to od tego, co wylewało się z wulkanów, które widać tu na każdym kroku. W korycie rzeki – strumienia, Malgasze porobili pola ryżowe i czasami na nich nawet pracują. Gdzieniegdzie były “porozrzucane” wielkie bomby bazaltowe. Droga, póki co jeszcze asfaltowa (N43), wspinała się żwawo w górę, by w najwyższym punkcie sięgnąć 1540 m n.p.m. Dalej już było tylko gorzej. W miasteczku chyba powiatowym Soavinandriana, asfalt zakończył swój i tak już marny żywot. Samo miasteczko za czasów kolonii francuskiej musiało być całkiem ładne. Świadczyć o tym może plac centralny czy niektóre domostwa. Teraz najlepiej wymalowanym budynkiem jest kościół i knajpa. Tak samo chyba jak u nas. Reszta pamięta chyba pędzel de Gaulle’a. Ruszyliśmy ochoczo czerwoną dróżką w dół. Droga jeszcze była. Na mapie została oznaczona kolorem żółtym, co może świadczyć o jej przejezdności i ważności. I o ile ważność można sobie wyobrazić, to z przejezdnością nie miała nic wspólnego.

{gallery}osp/programOSP/grzegorzbaltazarkajdrowicz{/gallery}

Jak się później okazało, przejezdny był tylko odcinek kilkukilometrowy. Dalej to ona nie nadawała się nawet dla czołgów. No ale mądry Polak – Wazacha – da radę. No bo jak nie my, to kto? No i daliśmy radę. Przez 10 km to, czym staraliśmy się jechać, nie miało nic wspólnego z drogą, nie miało nic wspólnego ze ścieżką. To był tor przeszkód, niczym droga na Euro 2012 na Ukrainie. Tam po podobnych drogach kiedyś jeździłem, też żółtych i też tylko dla czołgów. No ale nic to droga. Widoki były tego warte. W dole zielone poletka ryżowe, gdzieniegdzie przycupnięte niewielkie chatki. Czasami spotykaliśmy Malgaszy, którzy nigdy nie szli bezproduktywnie. Zawsze coś ze sobą nieśli. Czy to kura, czy chrust, czy węgiel drzewny. W końcu dojechaliśmy do mostu. Od mostu jest nawet asfalt. Oby był jeszcze też i jutro. A czy był, o tym na pokazie”.